Czas na recenzje filmu, który widziałam dobre dwa tygodnie temu. Pisanie z takim opóźnieniem ma swoje plusy. Przede wszystkim pozwala nabrać dystansu.
Początkowa euforia lub rozczarowanie mijają i można spokojnie zasiąść do pisania, a przemyślenia układają się w całość. Ma również minusy – nie wszystko dokładnie pamiętam.
Człowiek z magicznym pudełkiem to film niepozbawiony wad. Kilku wątkom spokojnie można było poświęcić więcej uwagi na rzecz rozwleczonych miłosnych zalotów. Całość jednak broni się doskonale.
Na myśl o filmach sci-fi w polskim wydaniu w pierwszym momencie mam pustkę w głowie. Dopiero po chwili przypominam sobie pojedyncze tytuły. Jest ich w naszej kinematograficznej historii garstka, a do flagowych zaliczamy oczywiście Seksmisję oraz Na srebrnym globie. Tego pierwszego nikomu nie trzeba przedstawiać, drugi obraz natomiast to film Andrzeja Żuławskiego, którego można kochać bądź nienawidzić. Ja jeszcze nie zdecydowałam. Natomiast historia powstawania tego filmu spokojnie mogłaby posłużyć na scenariusz do kolejnego.
Dlatego, kiedy w kinie ujrzałam zwiastun Człowieka…, w którym ponadto rozbrzmiewa Krakowski spleen, Maanamu musiałam ten film zobaczyć. Swoją drogą producenci sporo ryzykowali, umieszczając w trailerze kalkę, jeden do jeden sceny z Fight Clubu.
Trudno opowiedzieć historię z filmu bez spoilerowania, dlatego nie zrobię tego w ogóle. Bodo Kox pomieszał Orwella, Huxleya i Incepcję kreując świat przyszłości. Świat, który zawładnięty jest technologicznym bełkotem, a relacje między ludźmi nie istnieją. Liczy się fizyczna przyjemność. Zderza się tutaj dwójka bohaterów, których na pierwszy rzut oka różni absolutnie wszystko. Ludzi z zupełnie różnych epok. Ot, taka tam miłosna historia jakich pełno.
Naprawdę momentami trudno się nam zdecydować, która z tych epok jest nam bliższa.
Film jest chwilami przydługawy. Zbyt długo czekamy na kulminację procesów myślowych głównego bohatera. Nie jesteśmy w stanie sami domyślić się, co jest grane, ponieważ dostajemy za mało faktów i koniec końców czujemy zniecierpliwienie. Wątek „bycia ściganym” jest zaledwie lekko zarysowany, przez co brakuje mu polotu. Od połowy więc zmagamy się ze znużeniem i wyczekiwaniem na rozwiązanie.
Świat, który stworzył Bodo Kox, jest światem zupełniej kontroli. Po raz kolejny mamy do czynienia z wariacją na temat chipowania ludzi, wszczepiania im nadajników. Właśnie rozwinięcia tego wątku zabrakło, jednak z drugiej strony, to w kinie już było, nie raz i nie dwa. Kontrola urzeczywistnia się w spersonalizowanych reklamach wyświetlanych na ścianach. Miniony świat jest zgliszczem, w którym ludzie przechowują resztki pamięci zamknięte w przedmiotach. Rzeczywistość po drugiej stornie rzeki wygląda jak po tragedii.
Po której stornie rzeki skończy nasz świat? Ciekawe…
Na uwagę zasługuje także aktorstwo. Zwłaszcza Olgi Bołądź. Mam duży dystans do nazywania jej dobrą aktorką. Zagrała w wielu filmach, których oglądać ponownie nie zamierzam. Tutaj zagrała fenomenalnie. Na pierwszy rzut oka nic w tej roli nie ma niezwykłego, jednak lekkość, z jaką zbudowała reprezentantkę przyszłości, z pozoru totalnie pozbawioną uczuć, to według mnie jedna z lepszych ról kobiecych w polskim kinie ostatnich miesięcy.
Bodo Kox zrealizował film, który zupełnie nie ima się dużej widowni. Na seansie wraz ze mną było jakieś 10 osób. Jest to swego rodzaju eksperyment, który krzyczy cichym, delikatnym i nostalgicznym szeptem. Jest jak wiatr, co rozgoni, ciemne skłębione zasłony…
(zdjęcie: Człowiek z magicznym pudełkiem: kadr z filmu (fot. Bartosz Mrozowsk))