Lato. Przygotowałam dla was ranking absolutnie (nie)wakacyjnych filmów, którymi uraczyć możecie się na koniec pełnego słońca, śpiewu ptaków, ciepłego wiatru dnia. Siebie oraz swoich współtowarzyszy wakacyjnych wojaży.
Najmniej (nie)wakacyjny
Pod mocnym aniołem ( Wojciech Smarzowski, 2014)
Film, po którym nie możecie patrzeć na alkohol ani na własne odbicie w lustrze. Smarzowski sfilmował zupełnie niefilmową powieść Pilcha pod tym samym tytułem, która jest opowieścią o beznadziejnym wychodzeniu z nałogu alkoholowego. Smarzowski, jak to Smarzowski, nie oszczędza nikogo, od aktorów po widzów. Dostajemy po głowie na równi z tym pijakiem z ekranu. Nie, alkoholizm tam nie jest chorobą, alkoholizm jest sposobem na życie. Sposobem, o który otarł/ociera/otrzeć może się każdy z nas. Obraz jest mocy i dosadny oraz, co ważne, nie skupia się tylko na ekstremalnych przypadkach. Reżyser przyzwyczaił nas do „filmowego hiperrealizmu”, po którym dłuższą chwilę dochodzimy do siebie, i tak też jest w przypadku Pod mocnym aniołem. (Nie) polecam oglądać przy wieczornym, wakacyjnym, chłodnym piwku.
Średnio (nie)wakacyjny
Melancholia (Lars von Trier, 2011)
Jeden z najważniejszych filmów mojego życia. (Nie)polecenie znane z autopsji. Najpiękniejszy koniec świata, jaki możecie sobie wyobrazić. Pustka, która wyziera z ekranu, jest nie do zniesienia. Tajemnica końca wszystkiego i zbliżającej się śmierci sprawia, że nie sposób obejrzeć tego filmu nie popadając w bezdech. Na każdym kroku czujemy, że nic nie ma, „później” nie istnieje, nie ma jutra. Wyświechtane stwierdzenie, o braku nadziei tutaj nabiera prawdziwie głębokiego znaczenia, w tym, co się dzieje na ekranie, nie ma bowiem zupełnie niczego, co stanowiłoby punkt zaczepienia. Mamy wrażenie, że toniemy w tej pustce na równi z bohaterami. Po seansie (nie)polecam długie, samotne spacery w pięknych okolicznościach przyrody połączone z kontemplacją życia i umierania.
Najbardziej (nie)wakacyjny
Oslo 31 sierpnia (Joachim Trier, 2011)
Trudno wyobrazić sobie bardziej (nie)wakacyjny tytuł. Film o tym, że masz na życie jedną szansę i jeśli ją spieprzysz, no to trudno. Ostatni dzień wakacji okazuje się także ostatnim dniem życia głównego bohatera (ups, spojler). Stracone szanse, złe decyzje, głupie wybory, samotność, narkotyki. Nie umiesz w życie? To Twój problem. Puste, szare, zimne Oslo i ludzie, którzy już nawet nie udają, że są szczęśliwi. Najbardziej przeraża jednak przyszłość, to co nieznane i co dopiero ma nadejść. Anders był na odwyku, znajdował się wśród ludzi, którzy dbali o to, by doszedł do siebie. Wraca do siebie, ale nic nie jest takie jak dawniej. Nie jest już narkomanem, więc nie ma już nic, co trzymało jego życie w ryzach. Bohaterowie to młodzi, wykształceni ludzie, którzy są świadomi swojego położenia, jednak bezsilność jest tak obezwładniająca, że zmiana jest praktycznie niemożliwa. Dla jednych brak rodzinnego życia jest przeszkodą, dla innych to ono stanowi balast. Szczęście to los na loterii. Po seansie (nie)polecam długie siedzenie w bezruchu oraz tępe gapienie się w ścianę.