odzimek o filmach

Królowa Whatever

Fernando Trueba obdarował nas filmem, o którym tak łatwo zapomnieć, że nawet nie opłaca się go oglądać.

Jest 1956 rok, w Hiszpanii rządzi Francisco Franco, ludzie zamykani są w dziwacznych obozach pracy, zatrzymywani i przesłuchiwani na ulicach ot tak, a amerykanie postanawiają nakręcić film o królowej Hiszpanii. Ściągają do tego Hollywoodzką, cenioną, sławną aktorkę hiszpańskiego pochodzenie graną przez Penélope Cruz oraz równie sławnego i wybitnego reżysera. Dopiero pisząc ten wpis, dowiedziałam się, że parę lat wcześniej, a właściwie paręnaście, bo w 1998 roku powstał film Dziewczyna marzeń i Królowa to tegoż filmu sequel. Być może znajomość Dziewczyny tłumaczyłaby dziwne zachowanie reszty bohaterów na widok Blasa Fontiverosa, spiritus movens akcji filmu, ponieważ nie potrafiłam ogarnąć, dlaczego wszyscy przez pierwsze 30 minut filmu doznają szoku na widok jakiegoś starszego pana… Niewiedza ukarana.

Do meritum. Nie do końca wiadomo, o czym jest ten film. Trochę jest o wszystkim a trochę o niczym. Wątki się przeplatają, a w tle pałęta wielka polityka i satyra na amerykańskie robienie filmów. Bo amerykanie jak już przyjadą, to im się wydaje, że są kurde nie wiadomo co, a to wszyscy pijaki i geje. Takie tam, zabawne stereotypy. Mamy więc główną bohaterkę, która przyjeżdża w blasku chwały, by zagrać główną rolę. Wpada jej w oko członek ekipy, młody, przystojniak z wąsem. Myślimy sobie „oho! to pewnie będzie ciekawy wątek!”, więc on ją trochę uwodzi, trochę ją podsłuchuje, trochę się kochają, trochę jej pomaga, kogoś tam chyba trochę zabiją, generalnie okazuje się, że nic nas to nie obchodzi. I tak jest z każdym kolejnym wątkiem tego filmu.

Królowa Whatever
Całość akcji toczyć się ma wokół uwolnienia Blasa, który zostaje uwięziony przez obecnego męża swej byłej żony, i przymuszony do budowania wielkiego krzyża na skale. Plejada barwnych postaci, z której każda ma, chciałabym napisać zespół, ale chyba trafniejsze będzie określenie — cechę, jedną, połączoną z charakterystycznym wyglądem, które pozwalają nam rozróżnić je z tłumu. Jest tam bowiem wyjątkowo wielu bohaterów, którzy wyjątkowo dużo mówią. Motorem napędowym jest oczywiście Macarena, która pomimo wielkich obaw i strachu reszty ekipy, postanawia wszystkich wciągnąć w akcję ratunkową. Akcja ta przysparza widzom tyle emocji ile widok żującej trawę kozy, która, aby było zabawnie, bo to przecież komedia, służy bohaterom jako drogowskaz.

Muzyka Zbigniewa Preisnera + kostiumy, za które odpowiedzialna jest Lala Huete to jedyne mocne strony tego filmu. Trueba zrobił film w starym stylu, dosłownie i w przenośni. Choć klimat lat 50-tych możemy sobie jedynie wyobrazić, to formalne rozwiązania są stamtąd żywcem wyjęte, i te plakaty… Trwający ponad dwie godziny film korzysta z wielu zastanych schematów fabularnych, mamy tu bowiem główny, zasadniczo dość dramatyczny wątek jednak przyprawiony, dla równowagi, szczyptą humoru. Obok filmowy fajtłapa, czyli Julián, którego poczciwe perypetie chcąc nie chcąc troszkę nas jednak bawią. Humor to jednak rubaszny, ale kino to przecież rozrywka, nie?

P.S. Nie umiem się zdecydować na jedną wersję: czy reżyser nie chciał, by film był zbyt poważny, czy może nie chciał, by film był zbyt niepoważny?

(źródło zdjęć: http://www.novela.pl/filmy/krolowa-hiszpanii/;https://www.cineplexx.rs/movie/kraljica-spanije/)